Jedną z zalet posiadania bloga jest to, że można, a wręcz należy, napisać na nim post właśnie w tym momencie, kiedy należałoby pisać esej zaliczeniowy z patofizjologii. Ach, sesja.
Postanowiłam przeprowadzić krótki test wśród społeczeństwa, by oszacować liczbę osób identyfikujących się z kelpikami w Polsce. Ich sposób postrzegania świata jest dość specyficzny, ale jest szansa, że akurat Tobie uda się znaleźć z moim psem wspólny język.
Wyobraź sobie, że jesteś psem...
Ludzie uważają, że jesteś DUŻY i będąc na kanapie zabierasz za dużo miejsca. Nonsens. Jeśli tylko znajduje się kawałek miejsca ok. 20x20cm oznacza to, że na pewno się zmieścisz. Poza tym książki, kubki, opakowania, poduszki, których się aktualnie nie używa, służą do tego, by je z kanapy usunąć. Te, których się używa, również.
Jeśli już kazali Ci zejść z kanapy, a Ty kompletnie nie wiesz dlaczego, postój chwilę pod nią z ryjem opartym na kanapie, po 3 minutach możesz już wejść.
Na pewno znasz taką sztuczkę z wrzucaniem rzeczy do pojemnika? Ludzie bardzo lubią, jak ją robisz, zwłaszcza kiedy pojemnikiem jest kubek z kawą, a rzeczą piłka. Robi się wtedy zamieszanie i wszyscy na Ciebie patrzą, właściciel się zrywa i krząta, a Ty w końcu możesz trochę za nim połazić... Jeśli Ci się znudzi, wylizuj posłanie, kiedyś było na nim coś do jedzenia.
Jeśli nie ma kubka, ani piłki, znajdź ciężki przedmiot i podrzucaj nim w górę dopóki nie zrzucisz z półki ciekawszego przedmiotu. Zajmij się wtedy nowym przedmiotem. Jeśli Ci się znudzi, wylizuj posłanie, kiedyś było na nim coś do jedzenia.
Jeśli ktoś stoi i patrzy na Ciebie, to znaczy, że Cię kocha i chce Cię pogłaskać. Jeśli ktoś stoi i nie patrzy na Ciebie, to znaczy, że Cię kocha i chce Cię pogłaskać. Jeśli ktoś idzie i patrzy na Ciebie, to znaczy, że Cię kocha i chce Cię pogłaskać. Jeśli ktoś idzie i nie patrzy na Ciebie, to znaczy, że Cię kocha i chce Cię pogłaskać. Jeśli ktoś siedzi i nie zwraca na Ciebie uwagi, to znaczy, że Cię kocha i chce Cię mieć na SWOICH KOLANACH.
Ludzie bardzo chcą, żebyś ich dotykał. Najlepiej pyskiem albo językiem. Jeśli Cię odganiają, to znaczy, że nie podoba im się Twój pysk, więc odwróć się tyłem i oprzyj tyłkiem o nogi. Bosko, prawda?
W godzinach 18-21 każdy ruch właściciela oznacza jedzenie. Przez resztę dnia każdy ruch w kuchni oznacza jedzenie. W ogóle szansa na jedzenie jest zawsze, więc trzeba reagować szybko. Jeśli nikt się nie rusza, wylizuj posłanie, kiedyś było na nim coś do jedzenia.
Pamiętaj, że tak naprawdę, to oni w ogóle Cię nie karmią i jesteś zaniedbany, więc nie masz uszek. Pokazuj wszystkim brak uszek i jęcz. Jęcz, jakby Cię bili i nie karmili. Garb się i jęcz. A w odpowiednim momencie... połóż się i pokaż brzuszek. Pusty brzuszek.
Pamiętaj, że każdy pies, którego zauważysz, pojawił się SPECJALNIE DLA CIEBIE! To oznacza, że trzeba do niego podbiec, wejść na jego głowę, cieszyć się i jęczeć. Jeśli nie wykazuje zainteresowania, kładziemy się na ziemi i cieszymy dalej. Jeśli warczy, oznacza to, że jest niezadowolony i trzeba po prostu podejść bliżej!
Na spacerach skoncentruj się na tym, żeby znaleźć jak największą gałąź i nosić ją ze sobą. Jeśli nie możesz jej podnieść (bo na przykład wyrasta z ziemi, bo jest DRZEWEM, kto w ogóle wymyślił patyki w ziemi), drzyj ryja i próbuj wyrwać drzewo. Szczekaj bardzo głośno, muszą Cię usłyszeć i Ci pomóc. To sprawa życia i śmierci.
Jeśli uda Ci się podnieść jakąś potężną kłodę, biegaj z nią zahaczając o drzewa, słupki, własną szyję, inne psy, ale skoncentruj się na ludzkich nogach.
Uwielbiasz pływać. Jeśli właściciel odwraca się i oddala się od brzegu w stronę domu, stój i udawaj, że zbiornik wodny Cię wciągnął i nie możesz wyjść z wody. Będziesz mógł kilka rzuconych piłeczek później. Albo nigdy.
Powrót do domu oznacza jedzenie. Usiądź więc i czekaj. Ono w końcu się pojawi. Jeśli się nie pojawia, wyliż posłanie, tam kiedyś było coś do jedzenia. Odczuwasz niedosyt? Wylizuj podłogę i ściany, tam kiedyś na pewno było coś do jedzenia.
I pamiętaj - właściciele kochają Cię nad życie :)
31 maja 2013
21 maja 2013
O Nilce słów kilka
Wiele osób zadaje mi totalnie niepraktyczne pytanie "jak kelpik?", co jest zrozumiałe biorąc pod uwagę liczbę working kelpie w Polsce. Dlaczego niepraktyczne? Bo o Nilli, jak na każdy temat związany z psami, mogę mówić godzinami.
Mogę zacząć od tego, że jest to najchętniej przytulające się stworzenie jakie znam. Energicznie macha ogonkiem za każdym razem, kiedy człowiek powie do niej choć słowo, nie wspominając o pogłaskaniu jej... Wtedy kelpik od razu przewraca się na plecki, pokazuje brzuszek, chowa uszka i jest małym słodkim "szczeniaczkiem". Myślę, że w głowie Nilki w rubryce człowiek jest jedno zdanie - "powiedziałeś coś do mnie - musisz mnie bardzo kochać!!!", co jest oczywiście pożądane, aczkolwiek bywa uciążliwe. Musiałam moje przesocjalizowane kelpie cofnąć w rozwoju, by nie chciała się witać z każdym przechodniem i nie ładowała się na kolana słysząc "wyjdź", żeby łatwiej nam się żyło.
Kelpie w życiu codziennym jest dość bezproblemowe, chociaż bardzo twarde i uparte. Odbieram to jednak bardziej jako kelpikową niezależność, a nie niewychowanie czy brak karności, ponieważ w trybie pracy czy przy przywołaniu doskonale rozumie polecenia i respektuje je. Jednak w trybie off podejmuje decyzje samodzielnie, jeśli ma ochotę odbiec, to zrobi to bez oglądania się za siebie.
Jeśli jest tryb "off", to musi być również tryb "on". Włącza się za każdym razem, gdy w mojej ręce pojawia się zabawkopodobne coś i wypowiem pierwszą sylabę jej imienia. Nilla aportuje fantastycznie, chociaż jak do mnie przyjechała to niekoniecznie jej to wychodziło jej rodzeństwo miewa z tym problemy. Szarpie się z każdym, chętnie spełniając polecenia. W przypadku przewagi szczekania nad myśleniem wystarczy chwilowy kontakt z glebą (pac!) by kelpik ochłonął i uziemił zwoje mózgowe;) Świetnie radzi sobie z samokontrolą - dziś w wieku 1 roku jest w stanie leżeć spokojnie podczas gdy Tesia pracuje na piłeczkę (podczas spaceru, jestem przeciwna robieniu takich rzeczy na treningach agility).
Do tej pory robiłyśmy niewiele stricte agilitowych rzeczy - cikcapy, tuneliki, ale Nilla wydaje się być przeszczęśliwa na torze. Bardzo się stara, bardzo pobudza i obawiam się, że kiedyś stracę nos podczas treningu :P Pod tym względem jest chorwatem...
Nilon kocha aportować, więc jara się też frisbee, podnosi dupkę, nakręciłam filmik poglądowy, żeby pokazać tylko że Nilla łapie dysk, więc żadnych szałowych fristajlów tu nie ma;)
Oprócz "on" i "off" mamy również bliżej nieokreślony tryb podczas sesji klikerowych. Tryb ten charaktreryzuje się najwyższym chyba stopniem pobudzenia, bezustannym szczekaniem i wielką chęcią do zrobienia wszystkiego na raz. Dzięki Nilce dowiedziałam się, że można dostawiać się do nogi i szczekać, turlać się i szczekać, robić crossing paws i szczekać, łapać się za ogon i szczekać... Szczekanie jest tu kluczowe. Można też jednocześnie wchodzić tylnymi łapami na ścianę i się wstydzić, robić "ukłon" i chować głowę między łapki. Z Nilką wszystko jest możliwe.
Myślałam, że po szelciaku jestem gotowa na głośnego psa, ale kliker + kelpie to nawet dla mnie jest dużo, a przypominam, że sheltie szczeka cały półtoragodzinny spacer, a sesja trwa do 5 minut... Współlokatorzy wychodzą, sąsiedzi dzwonią na policję, a ja udaję, że nie mam uszu :P
Oto skrócony opis życia z kelpikiem. Na wszelkie pytania chętnie odpowiem :)
Mogę zacząć od tego, że jest to najchętniej przytulające się stworzenie jakie znam. Energicznie macha ogonkiem za każdym razem, kiedy człowiek powie do niej choć słowo, nie wspominając o pogłaskaniu jej... Wtedy kelpik od razu przewraca się na plecki, pokazuje brzuszek, chowa uszka i jest małym słodkim "szczeniaczkiem". Myślę, że w głowie Nilki w rubryce człowiek jest jedno zdanie - "powiedziałeś coś do mnie - musisz mnie bardzo kochać!!!", co jest oczywiście pożądane, aczkolwiek bywa uciążliwe. Musiałam moje przesocjalizowane kelpie cofnąć w rozwoju, by nie chciała się witać z każdym przechodniem i nie ładowała się na kolana słysząc "wyjdź", żeby łatwiej nam się żyło.
Kelpie w życiu codziennym jest dość bezproblemowe, chociaż bardzo twarde i uparte. Odbieram to jednak bardziej jako kelpikową niezależność, a nie niewychowanie czy brak karności, ponieważ w trybie pracy czy przy przywołaniu doskonale rozumie polecenia i respektuje je. Jednak w trybie off podejmuje decyzje samodzielnie, jeśli ma ochotę odbiec, to zrobi to bez oglądania się za siebie.
Jeśli jest tryb "off", to musi być również tryb "on". Włącza się za każdym razem, gdy w mojej ręce pojawia się zabawkopodobne coś i wypowiem pierwszą sylabę jej imienia. Nilla aportuje fantastycznie, chociaż jak do mnie przyjechała to niekoniecznie jej to wychodziło jej rodzeństwo miewa z tym problemy. Szarpie się z każdym, chętnie spełniając polecenia. W przypadku przewagi szczekania nad myśleniem wystarczy chwilowy kontakt z glebą (pac!) by kelpik ochłonął i uziemił zwoje mózgowe;) Świetnie radzi sobie z samokontrolą - dziś w wieku 1 roku jest w stanie leżeć spokojnie podczas gdy Tesia pracuje na piłeczkę (podczas spaceru, jestem przeciwna robieniu takich rzeczy na treningach agility).
Do tej pory robiłyśmy niewiele stricte agilitowych rzeczy - cikcapy, tuneliki, ale Nilla wydaje się być przeszczęśliwa na torze. Bardzo się stara, bardzo pobudza i obawiam się, że kiedyś stracę nos podczas treningu :P Pod tym względem jest chorwatem...
Nilon kocha aportować, więc jara się też frisbee, podnosi dupkę, nakręciłam filmik poglądowy, żeby pokazać tylko że Nilla łapie dysk, więc żadnych szałowych fristajlów tu nie ma;)
Oprócz "on" i "off" mamy również bliżej nieokreślony tryb podczas sesji klikerowych. Tryb ten charaktreryzuje się najwyższym chyba stopniem pobudzenia, bezustannym szczekaniem i wielką chęcią do zrobienia wszystkiego na raz. Dzięki Nilce dowiedziałam się, że można dostawiać się do nogi i szczekać, turlać się i szczekać, robić crossing paws i szczekać, łapać się za ogon i szczekać... Szczekanie jest tu kluczowe. Można też jednocześnie wchodzić tylnymi łapami na ścianę i się wstydzić, robić "ukłon" i chować głowę między łapki. Z Nilką wszystko jest możliwe.
Myślałam, że po szelciaku jestem gotowa na głośnego psa, ale kliker + kelpie to nawet dla mnie jest dużo, a przypominam, że sheltie szczeka cały półtoragodzinny spacer, a sesja trwa do 5 minut... Współlokatorzy wychodzą, sąsiedzi dzwonią na policję, a ja udaję, że nie mam uszu :P
Oto skrócony opis życia z kelpikiem. Na wszelkie pytania chętnie odpowiem :)
2 kwietnia 2013
Wyjaśnień słów kilka
Bardzo mi miło, że mój blog ma tylu czytelników ;)
Przez ostatnie maile i wiadomości poczułam się zobligowana do napisania usprawiedliwienia, bo nasze milczenie można omylnie zinterpretować.
Pół roku temu miałam mały wypadek samochodowy, moje auto zostało uderzone przez jadący samochód w tył, na szczęście nie było ze mną psów, które zazwyczaj jeżdżą w bagażniku. Doznałam urazu kręgosłupa, wsadzono mnie w szpitalu w kołnierz ortopedyczny i po zakończeniu leczenia wysłano na rehabilitację, która ciągnęła się, i ciągnęła... O bieganiu nie było mowy. Pozostawały nam sztuczki i spacery.
Około dwóch miesięcy temu powoli zaczęliśmy wracać do życia sportowego, mogłam biegać po prostych liniach i miękkich nawierzchniach bez bólu, a pieski widywały przeszkody. Niestety, życie lubi robić mi obrzydliwe niespodzianki - nieszczęśliwie uszkodziłam sobie kolano. Zdiagnozowano naderwanie więzadła krzyżowego przedniego i uszkodzenie łękotki. Przez jakiś czas pomykałam o kulach, przekonując się, że kelpie nie nadaje się na psa asystenta niepełnosprawnych :P
Wszystko wskazuje na to, że czeka mnie zabieg rekonstrukcji więzadła, a po nim znów rehabilitacja. Wszelkie kciuki, co by wszystko szło gładko, mile widziane!
W związku z unieruchomieniem i odcięciem od psich sportów miałam kilka przemyśleń ;) Przede wszystkim, proszę cieszyć się i dziękować za każdym razem, gdy znajomi i rodzina podczas zwyczajowego składania życzeń mówią "no i... ZDROWIA", bo tego nigdy za wiele.
Po drugie, należy się cieszyć tym, co sprawia nam szczęście :) Kiedy powracałam do zdrowia po pierwszym urazie, marudziłam, że nie mogę biegać, ale wędrowałam z psami dziennie x kilometrów. Gdy nie mogłam nawet chodzić i byłam bliska załamaniu, postanowiłam cieszyć się, że mam dwie zdrowe rączki, którymi mogę pogłaskać pieski. W życiu liczy się nie to, ile razy upadniesz, ale ile razy podniesiesz się i będziesz walczyć dalej. Ja wiem, że mam o co walczyć, do czego dążyć. Wciąż mam niespełnione marzenia, które zamierzam zrealizować. W tym momencie mojego życia nie ma znaczenia, czy pojadę na Mistrzostwa Świata czy zawody o pietruszkę, czy przebiegnę maraton czy zaliczę poranny jogging z psami - bardzo chcę robić to, co w życiu daje mi szczęście i zrobię wszystko, by jeszcze raz tego posmakować.
Kolejna sprawa - swoje potrzeby powinno się stawiać na pierwszym miejscu. Nieważne, jak bardzo wkręceni jesteśmy w pracę z psami, jak wiele czasu im poświęcamy - są takie chwile, kiedy trzeba myśleć o sobie, ponieważ bez sprawnych, odpowiedzialnych właścicieli na nic psom zawody, bieganie i przeszkody. One będą towarzyszyć człowiekowi i w dobrych, i złych chwilach - do tego zostały stworzone i to właśnie to uważają za swój cel w życiu. Przy podejmowaniu decyzji o wzięciu psa należy różne wypadki wziąć pod uwagę i odpowiedzieć sobie na pytanie: czy jeśli mi się coś stanie, ktoś pomoże mi z czworonogami? wyprowadzi na spacer? I w tym miejscu dziękuję moim przyjaciołom za doskonałą opiekę nad Teśką i Nilką...
Żeby nie zrobiło się zbyt melancholijnie, nie-psio tym razem:
Przez ostatnie maile i wiadomości poczułam się zobligowana do napisania usprawiedliwienia, bo nasze milczenie można omylnie zinterpretować.
Pół roku temu miałam mały wypadek samochodowy, moje auto zostało uderzone przez jadący samochód w tył, na szczęście nie było ze mną psów, które zazwyczaj jeżdżą w bagażniku. Doznałam urazu kręgosłupa, wsadzono mnie w szpitalu w kołnierz ortopedyczny i po zakończeniu leczenia wysłano na rehabilitację, która ciągnęła się, i ciągnęła... O bieganiu nie było mowy. Pozostawały nam sztuczki i spacery.
Około dwóch miesięcy temu powoli zaczęliśmy wracać do życia sportowego, mogłam biegać po prostych liniach i miękkich nawierzchniach bez bólu, a pieski widywały przeszkody. Niestety, życie lubi robić mi obrzydliwe niespodzianki - nieszczęśliwie uszkodziłam sobie kolano. Zdiagnozowano naderwanie więzadła krzyżowego przedniego i uszkodzenie łękotki. Przez jakiś czas pomykałam o kulach, przekonując się, że kelpie nie nadaje się na psa asystenta niepełnosprawnych :P
Wszystko wskazuje na to, że czeka mnie zabieg rekonstrukcji więzadła, a po nim znów rehabilitacja. Wszelkie kciuki, co by wszystko szło gładko, mile widziane!
W związku z unieruchomieniem i odcięciem od psich sportów miałam kilka przemyśleń ;) Przede wszystkim, proszę cieszyć się i dziękować za każdym razem, gdy znajomi i rodzina podczas zwyczajowego składania życzeń mówią "no i... ZDROWIA", bo tego nigdy za wiele.
Po drugie, należy się cieszyć tym, co sprawia nam szczęście :) Kiedy powracałam do zdrowia po pierwszym urazie, marudziłam, że nie mogę biegać, ale wędrowałam z psami dziennie x kilometrów. Gdy nie mogłam nawet chodzić i byłam bliska załamaniu, postanowiłam cieszyć się, że mam dwie zdrowe rączki, którymi mogę pogłaskać pieski. W życiu liczy się nie to, ile razy upadniesz, ale ile razy podniesiesz się i będziesz walczyć dalej. Ja wiem, że mam o co walczyć, do czego dążyć. Wciąż mam niespełnione marzenia, które zamierzam zrealizować. W tym momencie mojego życia nie ma znaczenia, czy pojadę na Mistrzostwa Świata czy zawody o pietruszkę, czy przebiegnę maraton czy zaliczę poranny jogging z psami - bardzo chcę robić to, co w życiu daje mi szczęście i zrobię wszystko, by jeszcze raz tego posmakować.
Kolejna sprawa - swoje potrzeby powinno się stawiać na pierwszym miejscu. Nieważne, jak bardzo wkręceni jesteśmy w pracę z psami, jak wiele czasu im poświęcamy - są takie chwile, kiedy trzeba myśleć o sobie, ponieważ bez sprawnych, odpowiedzialnych właścicieli na nic psom zawody, bieganie i przeszkody. One będą towarzyszyć człowiekowi i w dobrych, i złych chwilach - do tego zostały stworzone i to właśnie to uważają za swój cel w życiu. Przy podejmowaniu decyzji o wzięciu psa należy różne wypadki wziąć pod uwagę i odpowiedzieć sobie na pytanie: czy jeśli mi się coś stanie, ktoś pomoże mi z czworonogami? wyprowadzi na spacer? I w tym miejscu dziękuję moim przyjaciołom za doskonałą opiekę nad Teśką i Nilką...
Żeby nie zrobiło się zbyt melancholijnie, nie-psio tym razem:
Optymistom w życiu jest lepiej :)
8 października 2012
Mistrzostwa Świata Agility 2012, Liberec, Czechy
W dniach 4-7 października 2012 roku miałyśmy przyjemność reprezentować Polskę na Mistrzostwach Świata Agility zarówno indywidualnie, jak i drużynowo. Była to impreza przepełniona pozytywnymi emocjami, zakręconymi ludźmi, muzyką, tańcami. Na kilka dni stałam się członkiem wielkiej agilitowej wspólnoty, która świętowała sam fakt istnienia tego sportu i bycia tam razem z ludźmi dzielącymi pasję.
Oczywiście, zawodnicy nie mieli już tak różowo ;) Presja była ogromna i musiałam wykonać kawał mentalnej roboty, by w ogóle być w stanie pobiec na hali pełnej ludzi, dreptając na tym samym trawniku, co światowa czołówka. Na szczęście była tam ze mną i najwspanialsza trenerka i nie tylko, Olga ;), niezawodny teamleader Justyna i wielu innych, służących dobrym słowem i uśmiechem. Oprócz tego poznałam mnóstwo ludzi, zagadałam do tych, z którymi zawsze chciałam porozmawiać i zostałam zaczepiona przez tych, którzy chcieli poznać moje psy :)
Czwartek rozpoczęliśmy namiastką treningu, czyli kilkoma minutami, które służyły bardziej zapoznaniu psów z podłożem i przeszkodami, niż trenowaniem czegokolwiek. Następnie ceremonia - nudnawa, ale sam fakt bycia tam, na wielkiej płycie, był naprawdę miły. Potem kilka biegów lardżowych, tytułem wstępu do tego, co miało się dziać przez najbliższe kilka dni. A działo się, działo... Piątek, sobota, niedziela minęły mi w agilitowej gorączce, na oglądaniu biegów mistrzów, wizualizacjach, trenowaniu umysłu i wyszukiwaniu psów i przewodników godnych uwagi. Niezwykłe doświadczenie, obserwować biegi idealne (jeden z biegów Silvi Trkman - nic nie można było poprawić, było perfekcyjnie!), opanowanie i umiejętności, ale również wpadki tych najlepszych. Łatwiej pogodzić się z własnymi niedoskonałościami, gdy okazuje się, że Twoje sportowe bóstwa również miewają gorsze dni.
Tesiek był Mistrzem Świata - trzy zaliczone biegi, dwa czasy w pierwszej dziesiątce, wszystkie cztery były piękne i ciaśniutkie.
Pierwszy bieg zaliczyłyśmy na czysto, był to jumping drużynowy, z którego niestety nie mam filmiku ;( Kończąc na 8 miejscu!
Agility drużynowe - pechowo Fifi wyszła ze slalomu, oczywiście była to moja wina, za bardzo na nią "naciskałam", ale szybko poprawiłyśmy i pędziłyśmy dalej ;) Polska drużyna Small zajęła 13 miejsce.
Indywidualny jumping - DIS - paradoksalnie mój ulubiony bieg, który spartoliłam po całości. Urok szybkiego psa - jeden niewłaściwy ruch i pozamiatane.
Indywidualne Agility, nasz ostatni bieg, na wielkim zmęczeniu i przytłaczających emocjach. Fifi zrobiła coś, co jej się nie zdarza... zrzuciła tyczkę. Po zrzutce obsługa toru rzuciła się do poprawy, ale średnio im to wyszło, jak można zobaczyć na filmiku. Ale bieg przyzwoity z bardzo dobrym czasem.
Dzięki tej wpadce tyczkowych znalazłyśmy się w bloopersach;)
Kilka zdjęć autorstwa Katki Szczepkowskiej i innych fotografów:
Oczywiście, zawodnicy nie mieli już tak różowo ;) Presja była ogromna i musiałam wykonać kawał mentalnej roboty, by w ogóle być w stanie pobiec na hali pełnej ludzi, dreptając na tym samym trawniku, co światowa czołówka. Na szczęście była tam ze mną i najwspanialsza trenerka i nie tylko, Olga ;), niezawodny teamleader Justyna i wielu innych, służących dobrym słowem i uśmiechem. Oprócz tego poznałam mnóstwo ludzi, zagadałam do tych, z którymi zawsze chciałam porozmawiać i zostałam zaczepiona przez tych, którzy chcieli poznać moje psy :)
Czwartek rozpoczęliśmy namiastką treningu, czyli kilkoma minutami, które służyły bardziej zapoznaniu psów z podłożem i przeszkodami, niż trenowaniem czegokolwiek. Następnie ceremonia - nudnawa, ale sam fakt bycia tam, na wielkiej płycie, był naprawdę miły. Potem kilka biegów lardżowych, tytułem wstępu do tego, co miało się dziać przez najbliższe kilka dni. A działo się, działo... Piątek, sobota, niedziela minęły mi w agilitowej gorączce, na oglądaniu biegów mistrzów, wizualizacjach, trenowaniu umysłu i wyszukiwaniu psów i przewodników godnych uwagi. Niezwykłe doświadczenie, obserwować biegi idealne (jeden z biegów Silvi Trkman - nic nie można było poprawić, było perfekcyjnie!), opanowanie i umiejętności, ale również wpadki tych najlepszych. Łatwiej pogodzić się z własnymi niedoskonałościami, gdy okazuje się, że Twoje sportowe bóstwa również miewają gorsze dni.
Tesiek był Mistrzem Świata - trzy zaliczone biegi, dwa czasy w pierwszej dziesiątce, wszystkie cztery były piękne i ciaśniutkie.
Pierwszy bieg zaliczyłyśmy na czysto, był to jumping drużynowy, z którego niestety nie mam filmiku ;( Kończąc na 8 miejscu!
Agility drużynowe - pechowo Fifi wyszła ze slalomu, oczywiście była to moja wina, za bardzo na nią "naciskałam", ale szybko poprawiłyśmy i pędziłyśmy dalej ;) Polska drużyna Small zajęła 13 miejsce.
Indywidualny jumping - DIS - paradoksalnie mój ulubiony bieg, który spartoliłam po całości. Urok szybkiego psa - jeden niewłaściwy ruch i pozamiatane.
Indywidualne Agility, nasz ostatni bieg, na wielkim zmęczeniu i przytłaczających emocjach. Fifi zrobiła coś, co jej się nie zdarza... zrzuciła tyczkę. Po zrzutce obsługa toru rzuciła się do poprawy, ale średnio im to wyszło, jak można zobaczyć na filmiku. Ale bieg przyzwoity z bardzo dobrym czasem.
Dzięki tej wpadce tyczkowych znalazłyśmy się w bloopersach;)
Kilka zdjęć autorstwa Katki Szczepkowskiej i innych fotografów:
6 września 2012
Obóz agility z Terezą Kralovą
Ostatni tydzień sierpnia spędziłyśmy na obozie z Czeską Królową Agility Terką Kralovą w czeskich Vertkovicach. Uwielbiam trenować u Terki - zawsze pod koniec seminarium jestem przekonana, że idzie nam świetnie, a mój pies jest perfekcyjny. Co jakiś czas przydaje mi się, żeby ktoś przegonił mnie po czterdziestoprzeszkodowym torze i kazał piętnaście razy poprawiać jeden zakręt :P Seminaria u Terki to wyzwania kondycyjne dla przewodnika i psa i ćwiczenie trudnych technicznie elementów w skomplikowanych sekwencjach, ale z takim trenerem jak Terka radziłyśmy sobie znakomicie i nie było torku, którego byśmy nie ukończyły ;) Ładnie! Mały wycinek naszego biegania:
Mieszkaliśmy w przepięknym miejscu - Agility Kemp Vertkovice, które nawet nie było na wsi, tylko raczej w polu/środku lasu :) Raj dla psów, nieograniczona liczba miejsc do spacerowania, staw do pływania i chłodzenia się - a chłodzić się trzeba było zdecydowanie - i dzikie zwierzątka do ganiania na każdym spacerze. Pomimo tego, że obóz był w Czechach, zebrała się całkiem spora polska ekipa, którą integrowaliśmy się przy polsko-czeskich ogniskach. Nauczyłam się nawet czeskich piosenek!
Podsumowując - nie ma nic lepszego na świecie niż agilitowe wakacje!!!
Mieszkaliśmy w przepięknym miejscu - Agility Kemp Vertkovice, które nawet nie było na wsi, tylko raczej w polu/środku lasu :) Raj dla psów, nieograniczona liczba miejsc do spacerowania, staw do pływania i chłodzenia się - a chłodzić się trzeba było zdecydowanie - i dzikie zwierzątka do ganiania na każdym spacerze. Pomimo tego, że obóz był w Czechach, zebrała się całkiem spora polska ekipa, którą integrowaliśmy się przy polsko-czeskich ogniskach. Nauczyłam się nawet czeskich piosenek!
Podsumowując - nie ma nic lepszego na świecie niż agilitowe wakacje!!!
6 sierpnia 2012
PPA Legnickie Pole i Kwalifikacje do MŚA Borki - filmiki
Jak w tytule, będzie to post stricte filmikowy, filmików będzie sporo, więc gratuluję tym, którzy wytrwają do końca ;) Postanowiłam przedstawić nagrania w kolejności odwrotnie chronologicznej, z nadzieją, że z ostatnich zawodów jeszcze coś się trafi.
Puchar Polski Agility w Legnickim Polu w dużym skrócie: w sobotę 1 miejsce w jumping open, 2 miejsce w agility open, 1 miejsce w A3, czyli kolejna łapka do Championatu Agility. W niedzielę 1 miejsce w jumping open, z mojej strony dwie tragiczne zmiany psujące Tesinkowi agility open (odmowa) i A3 (dis ;p). Był obecny również kelpik, który troszkę poszarpał się i poaportował w rozproszeniach, popracował troszkę, a raczej porobił kilka sztuczek (jak na razie obrociki w prawo, w lewo, "pac!", targetowanie ręki ;). Nilla została również gwiazdą w mediach, obfotografowali nas reporterzy z portalu LCA.pl, naszemiasto.pl i załapałyśmy się na TV-relację (wstęp):
Śmieszna sprawa, jak na razie mam filmiki tylko z soboty w Legnicy i soboty w Borkach ;)
PPA jumping open - 1 miejsce, strasznie się cieszę z płynności ślepej zmiany ;)
PPA egzamin A3 - 1 miejsce (filmik dzięki Agatce od Nex :). Tesia była tak zaskoczona, że sędzina pobiegła za nami przy kładce, że aż zapomniała, co się tam robi ;) Jak widać, takie rozproszenia przy 2on2off trzeba poćwiczyć!
Nagrania z Kwalifikacji w Borkach dzięki telefonowi Zuzy od Torfila, który obsługiwało mnóstwo osób, więc nawet nie wiadomo, komu dziękować ;)
Biegi openowe można zakwalifikować do serii "rozpaczliwców", w końcu to kwalifikacje. Oprócz tego, że ciągle wołam "Tess, Tess" (NIE robimy tego na torze ;) to niemal słychać, jak trzęsie mi się głos. Ale ładne wejścia w slalom i w końcu, dzięki seminarium z Jenny Damm, poprawiłam moje wysyłanie psa do tunelu.
Egzamin A3 - 1 miejsce :)
Puchar Polski Agility w Legnickim Polu w dużym skrócie: w sobotę 1 miejsce w jumping open, 2 miejsce w agility open, 1 miejsce w A3, czyli kolejna łapka do Championatu Agility. W niedzielę 1 miejsce w jumping open, z mojej strony dwie tragiczne zmiany psujące Tesinkowi agility open (odmowa) i A3 (dis ;p). Był obecny również kelpik, który troszkę poszarpał się i poaportował w rozproszeniach, popracował troszkę, a raczej porobił kilka sztuczek (jak na razie obrociki w prawo, w lewo, "pac!", targetowanie ręki ;). Nilla została również gwiazdą w mediach, obfotografowali nas reporterzy z portalu LCA.pl, naszemiasto.pl i załapałyśmy się na TV-relację (wstęp):
Śmieszna sprawa, jak na razie mam filmiki tylko z soboty w Legnicy i soboty w Borkach ;)
PPA jumping open - 1 miejsce, strasznie się cieszę z płynności ślepej zmiany ;)
PPA egzamin A3 - 1 miejsce (filmik dzięki Agatce od Nex :). Tesia była tak zaskoczona, że sędzina pobiegła za nami przy kładce, że aż zapomniała, co się tam robi ;) Jak widać, takie rozproszenia przy 2on2off trzeba poćwiczyć!
Nagrania z Kwalifikacji w Borkach dzięki telefonowi Zuzy od Torfila, który obsługiwało mnóstwo osób, więc nawet nie wiadomo, komu dziękować ;)
Biegi openowe można zakwalifikować do serii "rozpaczliwców", w końcu to kwalifikacje. Oprócz tego, że ciągle wołam "Tess, Tess" (NIE robimy tego na torze ;) to niemal słychać, jak trzęsie mi się głos. Ale ładne wejścia w slalom i w końcu, dzięki seminarium z Jenny Damm, poprawiłam moje wysyłanie psa do tunelu.
Egzamin A3 - 1 miejsce :)
31 lipca 2012
Pies w wielkim mieście - Wrocław odc.1 Gdzie z psem nad wodę?
W związku z zaskakującymi i zabójczymi upałami, postanowiłam znaleźć miejsce niedaleko od Wrocławia, w którym łatwiej byłoby przetrwać zarówno psom, jak i ludziom. Wiadomo, że woda w każdej postaci ochładza, ale nad morze trochę daleko ;) Popytałam więc rodowitych wrocławian, wrocławiaków - psiarzy i tak wylądowałam z GPSem prowadzącym do celu "Chrząstawa Wielka".
Naturalnie, dotarcie na miejsce nie było takie proste, jak by się mogło wydawać. GPS proponował zupełnie inną trasę, niż Google Maps, jeziorko, które znalazłyśmy na mapie, jest czynną piaskownią, więc średnio było wiadomo, jaki jest stan dróg, a raczej tego, co oznaczono jako drogi. Współrzędne wpisane do urządzenia prowadziły nas gdzieś za Oleśnicę, czyli w zupełnie przeciwnym kierunku. A więc co? Jedziemy na azymut :) Pamiętałam z Google, że jeśli GPS prowadzi nas na Chrząstawę, to w pewnym momencie powinnyśmy odbić w prawo, a potem jechać dłuuugo prosto, następnie skręcić w prawo, potem dwa razy w lewo i jesteśmy dokładnie tam, gdzie miałyśmy być. No tak, tylko które prawo? A czy to już to skrzyżowanie? Trasa 455? Mhm, było coś takiego, jedziemy! Ojejku, na Oławę? To chyba za daleko... Dobra, zawracamy! Jeśli nie wiadomo, gdzie skręcić, to jedziemy prosto, szukamy drogowskazów na którąś wieś o znajomej z mapy internetowej nazwy. Miłoszyce, Dziuplina, nie ma, nie ma... Stwierdzam, że jedziemy jeszcze prosto, bo wydaje mi się, że jesteśmy na dobrej drodze. Nagle tabliczka "Jelcz-Laskowice". O cholera, chyba przesadziłam...? Ale kilkadziesiąt metrów dalej zjazd w lewo na Dziuplinę! Nie wierzę! A potem kolejny zakręt w lewo, skręcamy, patrzymy... a tam jeziorko! Piękne, szafirowe sztuczne jeziorko, dokładnie ta piaskownia, której szukałyśmy! Jaka byłam z siebie dumna i jednocześnie mocno sobą zdziwiona ;) Okazało się, że wioseczka nazywa się Brzezinki, wokół znajdują się lasy, po których też da się spacerować, woda jest czysta i dostępna dla ludzi i dla psów :) Życie jak w Madrycie :)
Spędziłyśmy miły dzień opalając się, wygrzewając na słoneczku, a jednocześnie uniknęłyśmy miejskiego żaru z nieba. Pieski się wykąpały - Tesia pływała (ten, kto ma szelciaka, wie jaki to wyczyn), Szania usiłowała się utopić, a kelpik zobaczył wodę po raz drugi w życiu. Pojawiło się kilka miejscowych skaczących ze skarpy do wody, my się na to nie odważyłyśmy ;) Mało ludzi, niewiele śmieci, śliczna okolica, 20 km od Wrocławia, polecam serdecznie!
Naturalnie, dotarcie na miejsce nie było takie proste, jak by się mogło wydawać. GPS proponował zupełnie inną trasę, niż Google Maps, jeziorko, które znalazłyśmy na mapie, jest czynną piaskownią, więc średnio było wiadomo, jaki jest stan dróg, a raczej tego, co oznaczono jako drogi. Współrzędne wpisane do urządzenia prowadziły nas gdzieś za Oleśnicę, czyli w zupełnie przeciwnym kierunku. A więc co? Jedziemy na azymut :) Pamiętałam z Google, że jeśli GPS prowadzi nas na Chrząstawę, to w pewnym momencie powinnyśmy odbić w prawo, a potem jechać dłuuugo prosto, następnie skręcić w prawo, potem dwa razy w lewo i jesteśmy dokładnie tam, gdzie miałyśmy być. No tak, tylko które prawo? A czy to już to skrzyżowanie? Trasa 455? Mhm, było coś takiego, jedziemy! Ojejku, na Oławę? To chyba za daleko... Dobra, zawracamy! Jeśli nie wiadomo, gdzie skręcić, to jedziemy prosto, szukamy drogowskazów na którąś wieś o znajomej z mapy internetowej nazwy. Miłoszyce, Dziuplina, nie ma, nie ma... Stwierdzam, że jedziemy jeszcze prosto, bo wydaje mi się, że jesteśmy na dobrej drodze. Nagle tabliczka "Jelcz-Laskowice". O cholera, chyba przesadziłam...? Ale kilkadziesiąt metrów dalej zjazd w lewo na Dziuplinę! Nie wierzę! A potem kolejny zakręt w lewo, skręcamy, patrzymy... a tam jeziorko! Piękne, szafirowe sztuczne jeziorko, dokładnie ta piaskownia, której szukałyśmy! Jaka byłam z siebie dumna i jednocześnie mocno sobą zdziwiona ;) Okazało się, że wioseczka nazywa się Brzezinki, wokół znajdują się lasy, po których też da się spacerować, woda jest czysta i dostępna dla ludzi i dla psów :) Życie jak w Madrycie :)
Spędziłyśmy miły dzień opalając się, wygrzewając na słoneczku, a jednocześnie uniknęłyśmy miejskiego żaru z nieba. Pieski się wykąpały - Tesia pływała (ten, kto ma szelciaka, wie jaki to wyczyn), Szania usiłowała się utopić, a kelpik zobaczył wodę po raz drugi w życiu. Pojawiło się kilka miejscowych skaczących ze skarpy do wody, my się na to nie odważyłyśmy ;) Mało ludzi, niewiele śmieci, śliczna okolica, 20 km od Wrocławia, polecam serdecznie!
Subskrybuj:
Posty (Atom)