Ostatni miesiąc to nieustanne podróżowanie między mieszkankiem w Sz-nie a domem w Wołczkowie. Po drodze wpadam oczywiście na treningi, do sklepów budowlanych, ogrodniczych i (nieskutecznie) próbuję zahaczyć o fryzjera i sklep z butami. Cóż, może w tym tygodniu mi się uda?
Wczoraj pogoda okazała się być dla nas wyjątkowo wredna. Byliśmy sobie grzeczniutko raniutko na agility("my" czyli ja, Aidi, Tess i Nikon), poskakaliśmy ładnie, porobiliśmy fotki, ponarzekaliśmy na upały, podyskutowaliśmy, aż w końcu nadszedł czas rozstania. Udaliśmy się grzecznie na PKS, gdyż weekendy całkowicie poświęcamy na prace ogrodniczo/wykończeniowe. Wsiedliśmy, skasowaliśmy bilet(!) i zajęliśmy wolne miejsce. Podróż autobusem podmiejskim do naszej wsi nie trwa wcale tak długo, coś ok. 15 minut. Przez te kilkanaście minut prażyło słoneczko, więc mimo wszystko nie jechało nam się przyjemnie. Naciskając "stop" odetchnęłam z ulgą. Radośnie wypakowaliśmy się na zewnątrz.
Po chwili lunął deszcz.
Nie mżawka, nie delikatny letni deszczyk. To była ulewa, oberwanie chmury. Aidi zmókł jak kura w mgnieniu oka, Tesię, biedne dziecko, które jeszcze deszczu takiego nie widziało, złapałam pod pachę, Nikosia okryłam jego przeciwdeszczowym płaszczykiem i zaczęłam biec jak głupia przez pole. Buty przemokły mi po kilkunastu sekundach, zresztą nic dziwnego, skoro chodnikiem, a potem ścieżką, płynęła woda. Także ubranie było całkowicie przemoczone. Biegnąc, wpadłam w jakieś pokrzywy i osty. Pomyślałam tylko "tak się tworzą powodzie".
Zdążyłam wpaść do naszego domku, wytrzeć psiaki i się przebrać, a przestało padać. Potem wyszło słoneczko, psiaki się wysuszyły, gdzieś koło nas przechodziły burze, ale więcej nie padało.
Tak zmokła Teska, która, jak się okazało, wcale nie jest taka ładna bez kłaków:
Ale ona ogólnie wchodzi teraz w taki okres brzydkiego kaczątka.
Potem poszłam z piesami trzema na spacer, Majka jak zwykle bawiła się w modelkę, Aidi udawał, że go tam nie ma, a Tess, jak to Tess - biegała w kółko i się darła.
Majka schowana
Duniu
Wczoraj pogoda okazała się być dla nas wyjątkowo wredna. Byliśmy sobie grzeczniutko raniutko na agility("my" czyli ja, Aidi, Tess i Nikon), poskakaliśmy ładnie, porobiliśmy fotki, ponarzekaliśmy na upały, podyskutowaliśmy, aż w końcu nadszedł czas rozstania. Udaliśmy się grzecznie na PKS, gdyż weekendy całkowicie poświęcamy na prace ogrodniczo/wykończeniowe. Wsiedliśmy, skasowaliśmy bilet(!) i zajęliśmy wolne miejsce. Podróż autobusem podmiejskim do naszej wsi nie trwa wcale tak długo, coś ok. 15 minut. Przez te kilkanaście minut prażyło słoneczko, więc mimo wszystko nie jechało nam się przyjemnie. Naciskając "stop" odetchnęłam z ulgą. Radośnie wypakowaliśmy się na zewnątrz.
Po chwili lunął deszcz.
Nie mżawka, nie delikatny letni deszczyk. To była ulewa, oberwanie chmury. Aidi zmókł jak kura w mgnieniu oka, Tesię, biedne dziecko, które jeszcze deszczu takiego nie widziało, złapałam pod pachę, Nikosia okryłam jego przeciwdeszczowym płaszczykiem i zaczęłam biec jak głupia przez pole. Buty przemokły mi po kilkunastu sekundach, zresztą nic dziwnego, skoro chodnikiem, a potem ścieżką, płynęła woda. Także ubranie było całkowicie przemoczone. Biegnąc, wpadłam w jakieś pokrzywy i osty. Pomyślałam tylko "tak się tworzą powodzie".
Zdążyłam wpaść do naszego domku, wytrzeć psiaki i się przebrać, a przestało padać. Potem wyszło słoneczko, psiaki się wysuszyły, gdzieś koło nas przechodziły burze, ale więcej nie padało.
Tak zmokła Teska, która, jak się okazało, wcale nie jest taka ładna bez kłaków:
Ale ona ogólnie wchodzi teraz w taki okres brzydkiego kaczątka.
Potem poszłam z piesami trzema na spacer, Majka jak zwykle bawiła się w modelkę, Aidi udawał, że go tam nie ma, a Tess, jak to Tess - biegała w kółko i się darła.
Majka schowana
Duniu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz