30 grudnia 2010

Agilitowe przemyślenia

W związku z nieprzychylną aurą pogodową i mnóstwem czasu spędzanego przed monitorem, wysnułam pewne wnioski. Inspirujące rozwiązania, które przychodzą mi do głowy, mają więcej wspólnego z powieściami fantasy aniżeli z agilitowymi realiami w Polsce. Niemały wpływ na ten intensywny proces myślowy miała dyskusja na pewnym forum, która zaskoczyła mnie niezwykle pozytywnie - już dawno nie czytałam tak wartościowego wątku, tworzonego przez ludzi z ogromną wiedzą, którą nie mają szansy się podzielic.

Marzą mi się świadomi i ostrożni zawodnicy. Świadomi swoich ruchów, swojego handlingu, świadomi sposobu, w jaki porusza się ich pies. Zdający sobie sprawę z tego, że to oni powinni wiedziec, dokąd prowadzą psa, a on całkowicie podporządkowuje się ich gestom. Nawet najlepiej wyszkolony pies bez swojego przewodnika na torze niczego nie dokona, to takie oczywiste, a tak często o tym zapominamy. A psa z potencjałem, któremu spieprzyliśmy podstawy, obwinia się za wszystko. Bo skoczył strefę, bo zrzucił, co za zlośliwe stworzenie!

Czasem myślę sobie, że każdy kurs powinien zaczynac się od zajęc teoretycznych. Kilka godzin spędzonych na słuchaniu o technice skoku, skracaniu wykroku, ciasnych skrętach, kontakcie na torze, timingu, czy chociażby zmianach i psich sygnałach uświadomiłoby ludziom zaczynającym przygodę z tym sportem, jak wielką zmianą dla psa jest pierwszy trening agility. I jak wielką sztuką jest, by pozostała tak świetną zabawą jak na początku.

15 grudnia 2010

Zamiast marudzic, jak bardzo brakuje mi agilitowania, dłuuugich spacerów czy porannego aportowania, uparcie próbuję znaleźc coś, co sprawi mi i psom równie dużo przyjemności.
Z miernym skutkiem, niestety.

Ćwiczymy oczywiście sztuczki, ale jak wiadomo, nie należę do najbardziej kreatywnych w tej dziedzinie. Jak Teśka ma dobry dzień, to mimo mojej, że tak to ujmę, umysłowej impotencji, kończy się to fantastycznie - wymyśliła na przykład sztuczkę polegającą na wkładaniu pyszczka i łapek u uchwyt od szafki :) Ale jeśli wyobraźnia Teśki zawodzi, to kończy się to mniej więcej tak: dobra, zamykanie drzwi już było, zamykanie szuflady w kuchni też, zamykanie szufady od komody..? no też, no to może szuflada w łazience? Swoją drogą, dzięki temu już nie muszę się schylac, po prostu używam psa ;)

Taki mały skrócik tego, co się dzieje u nas na Dzikim Zachodzie:

13 grudnia 2010

Teśka w Openach

Trochę czasu już minęło od naszego debiutu w Openach. Dzięki pewnemu wirusowi, który przechadza sie aktualnie w okolicach mojego gardła i pozdrawia wszystkich serdecznie, mam chwilę czasu, by to podsumowac.

Przede wszystkim, nasz wygrany bieg. Teśka zajęła 2 miejsce na ok. 50 psów, wyprzedził ją jedynie szalony JRT. Bardzo mi się ten bieg podoba, uważam jedynie, że na hopce przed kładką mogłam zrobic coś ładniejszego, ale wysłanie na wprost wydawało mi się najbardziej naturalną drogą dla małego mondzioła i zapewne miałabym racje, gdyby te zawody odbywały się na trawie, a nie na nieco spowalniającej małe psy wełnie. Mało psów, również trójkowych, zaliczyło ten bieg na czysto.



Jumping Open z 1 odmową na przedostatniej hopce, pewnie drgnął mi którys mięsien lub też nie byłam całkowicie pewna tego ruchu.




Egzamin z flajerkiem z huśtawki. W ogóle hustawka okazała sie dla nas dramatyczna, jakby Teś pierwszy raz coś takiego widział na oczy. Dziwi mnie to, ponieważ cwiczymy bardzo dużo Bang Game, zamykanie szuflad, dobijanie deski itp. No cóż, pocwiczymy jeszcze więcej :)



Ekhm, na sobotę opuścmy może zasłonę milczenia ;) Nasze bieganie pozostawiało wiele do życzenia, początkowo pies gubił mnie, potem ja gubiłam psa, aż w końcu pies zaczął gubic przeszkody. Stres, zmęczenie, brak koordynacji, ale to chyba standardowa procedura przy pierwszych startach w Openach, prawda?
Szkoda tylko łapki, ale wszystko przed nami!