3 czerwca 2010

Przypadki chodzą po psach

Podczas naszych spacerów zdarzają się rzeczy niespodziewane. A to bażant wyskoczy z krzaków (prowokując Dunia do ataku, dzielnego Dunia, który ochroni nas przed niebezpieczeństwem!), a to sąsiadka zapomni o tym, że furtka służy głownie do tego, żeby ją zamykac, i stajemy oko w oko z psem, który w oczach ma wypisane "I'll kill u" (naprawdę wielkimi literami). Zdarzają się rzeczy nie tylko niespodziewane, ale także pozornie niespodziewane - wynikające głównie z mojego nieogarniania ze zmeczęnia - wieczorami lub po bezsennej nocy. Zapominam czasem o tym, że jeśli Majka ma skłonności do uciekania, to lepiej zawsze brac ze sobą zestaw ratunkowo-wabiący w postaci smaczków i smyczy, że po deszczu jest błoto, które się lepi do Aidka, a Aidi do niego jeszcze bardziej.
W takiej sytuacji nikogo nie zdziwi fakt, że zapomniałam o tym, dlaczego mamy dziś dzień wolny od pracy, nie przewidziałam zamknięcia ulic, nie skojarzyłam, że między naszym domem a placem treningowym stoją ze dwa kościoły. Chcąc nie chcąc, moje psy celebrowały dziś święto kościelne. Wracając (cale szczęscie - pieszo!) niechcący pomyślało mi się, ze byłaby to świetna okazja do socjalizacji szczeniaka... Ale my ten etap mamy już za sobą, więc zgrabnie rozpoczęłam manewr wyprzedzania. Mam nadzieję, że nie obraża to ogólnie przyjętych norm religijnych, ale Di i Tess dzielnie maszerowali obok procesji, odciągając uwagę niewinnych dziewczynek w niewinnie białych sukienkach od sypania kwiatków ;) a pańcia wzruszała się, przypominając sobie czasy, kiedy to ona sama w takowej niewinnej(!) bieli paradowała.

Wolny czas sprzyja zdjęciom. Poniżej sesja zbożowa.

















I reszta buszujących w zbożu tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz